Sprawa


A taką jedną sprawę mogę opisać bo śmiechu warta jest a zdarzyła się naprawdę.

Otóż, kierowca został zatrzymany przez policjanta w wyniku domniemania, że skoro jedzie od strony zakazu ruchu to musiał go naruszyć. Kierowca potwierdził wszystkie wnioski policjanta by ten doszedł do wniosku, że kierowca przyznał się, ale wcale nie przyznał się. Kiedy policjant już sobie pomędrkował i zaproponował 100zł mandat, po prostu odmówił jego przyjęcia. Więc został wezwany na policję, gdzie odmówił składania wyjaśnień więc sprawa musiała trafić do sądu. Oczywiście złożył sprzeciw od nakazu (czy jak to tam się nazywało) więc sprawa trafiła na wokandę. Na 1-szej rozprawie sąd chcąc dać obwinionemu szansę zaproponował 50zł :) mandat. Obwiniony stwierdził jednak, że już dokładnie nie pamięta jak to było, ale nie widzi powodu by uznawać swoją winę jak wcale nie wiadomo, że zakaz naruszył bo policjant nie mógł widzieć miejsca w którym rzekomo doszło do zdarzenia bo dopiero za górką go zatrzymał. Skoro obwiniony nie przyznał się to sąd wyznaczył termin drugiej rozprawy by przesłuchać świadków, czyli policjantów. Na 2-gą rozprawę świadkowie nie dotarli więc by było o czym gaworzyć, zaproponował naganę już bez skutków finansowych :). Obwiniony podtrzymał jednak swoje stanowisko, że nie ma powodu uznawać swojej winy. Więc sąd zmuszony był wyznaczyć termin 3-ciej rozprawy, by przesłuchać świadków. Nim jednak doszło do rozprawy obwiniony poprosił na piśmie o obrońcę z urzędu :). Jako, że zrobił to dzień przed rozprawą, sąd nie zdążył rozpatrzeć wniosku obwinionego o obrońcę z urzędu nim się rozpoczęła. Na rozprawie, na którą policjanci świadkowie stawili się, sąd musiał dopiero rozpatrzeć wniosek obwinionego. Jako, że obwiniony dobrze uargumentował swój wniosek, sąd obrońcę musiał wyznaczyć. No i wyznaczył a jak wyznaczył tak rozprawy nie mógł kontynuować bo obwiniony zostałby na sali bez swojego obrońcy, do którego przecież miał prawo, więc wszyscy zwinęli się do domu. Na kolejnej 4-tej rozprawie wszyscy stawili się jak jeden mąż. Sąd mógł nareszcie prowadzić normalne postępowanie. Przesłuchał pierwszego świadka, który wskazał tylko, że okoliczności sprawy zna drugi. Więc przystąpił do przesłuchania drugiego: "czy pamięta świadek to zdarzenie ?" "Tak, dobrze pamiętam ..." i zaczął opowiadać jak to dobrze pamięta. Tak dobrze pamietał zdarzenie sprzed roku, że stwierdził między innymi, że z owej drogi nie ma możliwości zjazdu, co miało uzasadnić domniemanie winy jakie poczynił wobec kierowcy. Niestety obwiniony zwrócił uwagę na to i kiedy sąd zapytał czy obwiniony ma coś do dodania stwierdził, że "co prawda mówił, że stamtąd jechał, ale w sensie że od tamtej strony a nie że przyznał się, że złamał zakaz tamten" oraz, że "świadek mówi nieprawdę, bo z drogi tej jest wiele zjazdów". Po konsultacji z obwinionym obrońca zażądał wizji lokalnej :) na co sąd z braku wiedzy na temat tych okoliczności musiał przystać i wizję zarządził. Na wizji lokalnej obwiniony wskazał gdzie doszło do zatrzymania, że z tego miejsca nie widać fragmentu drogi objętego zakazem i wszystkie drogi odchodzące od tej z której rzekomo nie da się zjechać. I tak doszło do 5-tej rozprawy :) Biorąc pod uwagę okoliczności ujawnione podczas wizji lokalnej sąd zmuszony był uniewinnić kierowcę stwierdzając, że "nie wie czy obwiniony dopuścił się naruszenia". I tak przez jedno właściwie "chlapnięcie" świadka sprawa skończyła się po myśli kierowcy. Sąd obciążył skarb państwa kosztami rozprawy oraz obrońcy z urzędu.

Czy mogło być inaczej ? Mogło, ale akurat nie było :)


17 grudzień 2006